Jeremiasz
Zima
zbliżała się nieubłagalnie. Pożółkłe liście nie przyozdabiały już drzew, słońce
nie grzało tak mocno jak przed paroma tygodniami, wiatr nie był tak przyjemny
jak latem. Niemal codziennie padał deszcz, przez co ludzie obawiali się
podtopień, rzeki przybierały na swej objętości. Wędrówka w tak burą pogodę
wydawała się być niemal chorym pomysłem, jednakże oni szli.
Dwójka mężczyzn, wysokich, dobrze
zbudowanych, w płaszczach czarnych i czerwonymi chmurkami przyozdobionych. Na
głowę założyli sakkaty, po których spływała deszczówka, na nogi przywdziali
zwykłe buty shinobi, przez co woda podrażniała ich stopy, przelewała się między
palcami. A oni nie zważali na fakt, że mogą zachorować. Szli przed siebie, w
kompletniej ciszy, od czasu do czasu rozglądając się na boki.
Idący po prawej skrywał pod sakkatem długie
blond włosy, spięte w koka wysoko na głowie. Grzywka przykrywała mu oko, a
właściwie urządzenie naprowadzające, które zastępowało jego rolę. Tęczówki miał
niebieskie jak niebo, usta pełne, kości policzkowe ładnie zarysowane. Miał
niemal dziewczęcą urodę, a mimo to ciało muskularne, wyrobione od
ciągłych treningów, od walk.
Jego partner był nieco niższy, o siwych
włosach zaczesanych do tyłu. Fiołkowe oczy uważnie rozglądały się na boki,
twarz miał pociągłą i bardzo męską - w przeciwieństwie do towarzysza - na
której malowało się zmartwienie. Usta zaciskał w cienką linię, spinał wszystkie
mięśnie ciała. Dłonie, które ukrywał w kieszeniach płaszcza, ścisnął w piąstki.
Towarzysze nie odzywali się do siebie,
pogrążeni w rozmyślaniach i dziwnym, przygnębiającym uczuciu. Oboje w przeciągu
ostatniego tygodnia stracili swoich partnerów, a teraz lider organizacji, do
której przynależeli, rozkazał im poszukać kogoś na zastępstwo. Kogoś silnego,
kto nie boi się śmierci, kto nie spoufala się z żadną wioską. Kogoś, kto będzie
stał po ich stronie.
Trudno znaleźć osobę wrogą Pięciu Wielkim
Nacjom, tym bardziej, że teraz to one miały zdecydowaną przewagę nad Akatsuki.
Kraje te zawierają sojusze, mające na celu wyeliminowanie Brzasku i obronę
dziewięcio-ogoniastego demona, który był ich celem. A chwilowi partnerzy,
pośród ludzi honorowych musieli znaleźć kogoś, kto byłby na tyle potężny, by
zasługiwać na noszenie czarnego płaszcza w czerwone chmurki, niosącego za sobą
śmierć.
- Tam - odezwał się blondyn i skinął głową w
północno zachodnim kierunku. - Tam są shinobi.
Jego głos był męski, co mogło być kompletnym
zaskoczeniem dla rozmówcy. Twarz chłopaka wydawała się być bardziej dziewczęca
niż męska, więc równie niski i ochrypły głos dawał dziwne uczucie zmieszania.
Mężczyźni zmienili kierunek i w przeciągu
kilku minut znaleźli się w miejscu, z którego mogli obserwować swych
potencjalnych kandydatów na towarzyszy.
Między drzewami trenowały trzy osoby. Jeden
chłopiec, na oko piętnastoletni, oraz dwie kobiety, wyglądające na dwadzieścia
pięć lat. Wszyscy byli przemoczeni do suchej nitki, a mimo to z uporem rzucali
w siebie bronią, robili uniki, wykonywali przeróżne i dość silne techniki. W
gruncie rzeczy, cała trójka była wystarczająco potężna, by chcieć ich
przetestować.
- Atak? - spytał blondyn, marszcząc lekko
brwi. Nim kolega zdołał mu odpowiedzieć, cała trójka pojawiła się za nimi. Obaj
odskoczyli do tyłu, tym samym unikając ciosu. Po wylądowaniu popatrzyli na
siebie znacząco. Skoro zdołali ich nakryć, musieli być silni.
- Akatsuki, czego tu chcecie?! - spytała
kobieta o czarnych włosach i tego samego koloru oczach. Ubrana była w bluzkę na
ramiączkach, która teraz bezpośrednio przylegała jej do ciała ukazując płaski
brzuch i ładnie zaokrąglone piersi, oraz szare spodenki do kolan, równie ściśle
dotykające jej szczupłych ud. Minę miała wrogą. Bynajmniej nie wyglądała tak,
jakby chciała dołączyć do Brzasku.
Pozostała dwójka, stojąca metr za nią, była
do siebie uderzająco podobna. Oboje mieli brązowe włosy i równie ciemne oczy,
szare ubrania również mocno przylegały do ich ciał - choć zdecydowanie brunetka
miała lepszą figurę od koleżanki - a mokre włosy oblepiały twarze. Marszczyli
gniewnie brwi, oddychając przez usta z wysiłku. I oni nie wyglądali przyjaźnie.
- Mamy propozycję - odezwał się blondyn. -
Szukamy partnerów, może...
- Chyba kpisz! - krzyknęła z oburzeniem
czarnowłosa. - Shinobi z Wioski Obłoków nigdy w życiu - urwała, nie mogąc nic
więcej powiedzieć. Nawet się nie zorientowała, jak jej rozmówca chwycił ją za
gardło i przycisnął do drzewa.
- Zginiecie, jeśli odmówicie - zauważył drugi
mężczyzna, bardzo spokojnym tonem.
Przyjaciele czarnowłosej patrzyli
zdenerwowani na coraz bledszą twarz kobiety, która była duszona przez członka
Akatsuki. Wiedzieli, że nie mogą zaatakować - ich mentorka była w śmiertelnym
niebezpieczeństwie, a oni nie chcieli, by zginęła z ich winy.
- Zabij ją, Deidara - polecił siwowłosy.
Zanim szatyni zareagowali, blondyn bez większego wysiłku skręcił jej kark.
- Toyoko! - pisnęła jedyna żywa dziewczyna i
już chciała rzucić się do przyjaciółki, lecz przytrzymał ją jej towarzysz. -
Toyoko! Toyoko, nie!
- Dołączcie do nas, a nie podzielicie jej
losu - powiedział Deidara i odrzucił zwłoki kobiety. Z cichym pacnięciem upadły
na mokrą ziemię.
- Toyoko - załkała dziewczyna i przyłożyła
sobie dłonie do ust. Szatyn zaciskał mocno usta i gdyby mógł zabijać spojrzeniem,
dwójka z Brzasku byłaby już martwa.
- Nie dołączą - zauważył słusznie partner
Deidary. Ten zmrużył lekko oczy i posłał na nich swoją niewielką bombę, której
ze smutku po stracie mentorki nawet nie zauważyli.
Mężczyźni szli dalej, poniekąd zawiedzeni, że
trójka silnych osób okazała się być zbyt honorowa, by być członkami Brzasku.
Trudna droga przed nimi, bynajmniej Akatsuki nie było organizacją, do której
ludzie biją drzwiami i oknami.
Deszcz ustał, wiatr przeganiał chmury, zza
których niepewnie wychylało się słońce. Partnerzy rozpięli płaszcze, sakkaty
odrzucili w tył i napawali się ostatnimi promykami słońca.
- Nie rozumiem, jak mogli zabić mistrza i
Kakuzu - odezwał się blondyn, idąc przed siebie z zamkniętymi oczami. Twarz
skierował ku słońcu. - Oni byli jednymi z najsilniejszych z nas - zauważył
słusznie. Zatrzymał się niespodziewanie. Jego partner również przystanął,
zdziwiony zachowaniem blondyna. W jego niebieskich oczach dostrzegł ból,
poczucie straty a jednocześnie złość.
- Deidara, stało się - mruknął siwowłosy. -
Nie cofniemy czasu, ale możemy sprawić, by śmierć naszych partnerów nie poszła
na marne.
- Akatsuki słabnie.
- Stąd też lider zorganizował poszukiwanie
armii. Musimy znaleźć naiwnych ludzi i to wygramy - zapewnił Deidarę kolega.
- Nie chce mi się w to wierzyć. - Chłopak
wznowił marszcz, rozkopując błoto. Ufajdał sobie całe stopy. - Skoro mistrz nie
był w stanie...
- Sasori to nie wszystko - warknął drugi. -
Może miał rzeczywiście dobrego przeciwnika? Nie poddawaj się tylko dlatego, że
on nie żyje!
- Był moim partnerem! - ryknął Deidara. - Czy
dla ciebie śmierć Kakuzu nie jest bolesna?
- A czy ktoś kazał ci przywiązywać się do
Akasuny? - spytał spokojnie siwowłosy. - Czuję stratę, ale oni zginęli, żebyśmy
my dotarli do celu. Więc nie poddawaj się, kretynie, tylko szukaj armii i
walcz! Walcz dla Sasoriego!
Ah, Deidara i Hidan... Dziwna para, ale narzekaniem i w sumie Hidan ma rację... Dei nie powinien się poddawać tylko z takiego głupiego powodu, ze jego były partner nie żyje. czasu nie cofną, a swój cel osiągnąć muszą, takie życie :<
OdpowiedzUsuńHehe. Czyli mordercy mają uczucia? - bardzo dobrze, że niezrobiłaś z nich bezdusznych maszyn do zabijania, choć ten moment ze skręceniem karku był dość drastyczny, lecz pasował do zaistniałej sytuajci. Z mej zawiłej wypowiedzi, wynika, że notka mi się podoba :D
OdpowiedzUsuń