29 sierpnia 2012

2. Nie traćcie ducha.

Jeremiasz


        Zima zbliżała się nieubłagalnie. Pożółkłe liście nie przyozdabiały już drzew, słońce nie grzało tak mocno jak przed paroma tygodniami, wiatr nie był tak przyjemny jak latem. Niemal codziennie padał deszcz, przez co ludzie obawiali się podtopień, rzeki przybierały na swej objętości. Wędrówka w tak burą pogodę wydawała się być niemal chorym pomysłem, jednakże oni szli.
Dwójka mężczyzn, wysokich, dobrze zbudowanych, w płaszczach czarnych i czerwonymi chmurkami przyozdobionych. Na głowę założyli sakkaty, po których spływała deszczówka, na nogi przywdziali zwykłe buty shinobi, przez co woda podrażniała ich stopy, przelewała się między palcami. A oni nie zważali na fakt, że mogą zachorować. Szli przed siebie, w kompletniej ciszy, od czasu do czasu rozglądając się na boki.
Idący po prawej skrywał pod sakkatem długie blond włosy, spięte w koka wysoko na głowie. Grzywka przykrywała mu oko, a właściwie urządzenie naprowadzające, które zastępowało jego rolę. Tęczówki miał niebieskie jak niebo, usta pełne, kości policzkowe ładnie zarysowane. Miał niemal dziewczęcą urodę, a mimo to ciało  muskularne, wyrobione od ciągłych treningów, od walk.
Jego partner był nieco niższy, o siwych włosach zaczesanych do tyłu. Fiołkowe oczy uważnie rozglądały się na boki, twarz miał pociągłą i bardzo męską - w przeciwieństwie do towarzysza - na której malowało się zmartwienie. Usta zaciskał w cienką linię, spinał wszystkie mięśnie ciała. Dłonie, które ukrywał w kieszeniach płaszcza, ścisnął w piąstki.
Towarzysze nie odzywali się do siebie, pogrążeni w rozmyślaniach i dziwnym, przygnębiającym uczuciu. Oboje w przeciągu ostatniego tygodnia stracili swoich partnerów, a teraz lider organizacji, do której przynależeli, rozkazał im poszukać kogoś na zastępstwo. Kogoś silnego, kto nie boi się śmierci, kto nie spoufala się z żadną wioską. Kogoś, kto będzie stał po ich stronie.
Trudno znaleźć osobę wrogą Pięciu Wielkim Nacjom, tym bardziej, że teraz to one miały zdecydowaną przewagę nad Akatsuki. Kraje te zawierają sojusze, mające na celu wyeliminowanie Brzasku i obronę dziewięcio-ogoniastego demona, który był ich celem. A chwilowi partnerzy, pośród ludzi honorowych musieli znaleźć kogoś, kto byłby na tyle potężny, by zasługiwać na noszenie czarnego płaszcza w czerwone chmurki, niosącego za sobą śmierć.
- Tam - odezwał się blondyn i skinął głową w północno zachodnim kierunku. - Tam są shinobi.
Jego głos był męski, co mogło być kompletnym zaskoczeniem dla rozmówcy. Twarz chłopaka wydawała się być bardziej dziewczęca niż męska, więc równie niski i ochrypły głos dawał dziwne uczucie zmieszania.
Mężczyźni zmienili kierunek i w przeciągu kilku minut znaleźli się w miejscu, z którego mogli obserwować swych potencjalnych kandydatów na towarzyszy.
Między drzewami trenowały trzy osoby. Jeden chłopiec, na oko piętnastoletni, oraz dwie kobiety, wyglądające na dwadzieścia pięć lat. Wszyscy byli przemoczeni do suchej nitki, a mimo to z uporem rzucali w siebie bronią, robili uniki, wykonywali przeróżne i dość silne techniki. W gruncie rzeczy, cała trójka była wystarczająco potężna, by chcieć ich przetestować.
- Atak? - spytał blondyn, marszcząc lekko brwi. Nim kolega zdołał mu odpowiedzieć, cała trójka pojawiła się za nimi. Obaj odskoczyli do tyłu, tym samym unikając ciosu. Po wylądowaniu popatrzyli na siebie znacząco. Skoro zdołali ich nakryć, musieli być silni.
- Akatsuki, czego tu chcecie?! - spytała kobieta o czarnych włosach i tego samego koloru oczach. Ubrana była w bluzkę na ramiączkach, która teraz bezpośrednio przylegała jej do ciała ukazując płaski brzuch i ładnie zaokrąglone piersi, oraz szare spodenki do kolan, równie ściśle dotykające jej szczupłych ud. Minę miała wrogą. Bynajmniej nie wyglądała tak, jakby chciała dołączyć do Brzasku.
Pozostała dwójka, stojąca metr za nią, była do siebie uderzająco podobna. Oboje mieli brązowe włosy i równie ciemne oczy, szare ubrania również mocno przylegały do ich ciał - choć zdecydowanie brunetka miała lepszą figurę od koleżanki - a mokre włosy oblepiały twarze. Marszczyli gniewnie brwi, oddychając przez usta z wysiłku. I oni nie wyglądali przyjaźnie.
- Mamy propozycję - odezwał się blondyn. - Szukamy partnerów, może...
- Chyba kpisz! - krzyknęła z oburzeniem czarnowłosa. - Shinobi z Wioski Obłoków nigdy w życiu - urwała, nie mogąc nic więcej powiedzieć. Nawet się nie zorientowała, jak jej rozmówca chwycił ją za gardło i przycisnął do drzewa.
- Zginiecie, jeśli odmówicie - zauważył drugi mężczyzna, bardzo spokojnym tonem.
Przyjaciele czarnowłosej patrzyli zdenerwowani na coraz bledszą twarz kobiety, która była duszona przez członka Akatsuki. Wiedzieli, że nie mogą zaatakować - ich mentorka była w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a oni nie chcieli, by zginęła z ich winy.
- Zabij ją, Deidara - polecił siwowłosy. Zanim szatyni zareagowali, blondyn bez większego wysiłku skręcił jej kark.
- Toyoko! - pisnęła jedyna żywa dziewczyna i już chciała rzucić się do przyjaciółki, lecz przytrzymał ją jej towarzysz. - Toyoko! Toyoko, nie!
- Dołączcie do nas, a nie podzielicie jej losu - powiedział Deidara i odrzucił zwłoki kobiety. Z cichym pacnięciem upadły na mokrą ziemię.
- Toyoko - załkała dziewczyna i przyłożyła sobie dłonie do ust. Szatyn zaciskał mocno usta i gdyby mógł zabijać spojrzeniem, dwójka z Brzasku byłaby już martwa.
- Nie dołączą - zauważył słusznie partner Deidary. Ten zmrużył lekko oczy i posłał na nich swoją niewielką bombę, której ze smutku po stracie mentorki nawet nie zauważyli.

Mężczyźni szli dalej, poniekąd zawiedzeni, że trójka silnych osób okazała się być zbyt honorowa, by być członkami Brzasku. Trudna droga przed nimi, bynajmniej Akatsuki nie było organizacją, do której ludzie biją drzwiami i oknami.
Deszcz ustał, wiatr przeganiał chmury, zza których niepewnie wychylało się słońce. Partnerzy rozpięli płaszcze, sakkaty odrzucili w tył i napawali się ostatnimi promykami słońca.
- Nie rozumiem, jak mogli zabić mistrza i Kakuzu - odezwał się blondyn, idąc przed siebie z zamkniętymi oczami. Twarz skierował ku słońcu. - Oni byli jednymi z najsilniejszych z nas - zauważył słusznie. Zatrzymał się niespodziewanie. Jego partner również przystanął, zdziwiony zachowaniem blondyna. W jego niebieskich oczach dostrzegł ból, poczucie straty a jednocześnie złość.
- Deidara, stało się - mruknął siwowłosy. - Nie cofniemy czasu, ale możemy sprawić, by śmierć naszych partnerów nie poszła na marne.
- Akatsuki słabnie.
- Stąd też lider zorganizował poszukiwanie armii. Musimy znaleźć naiwnych ludzi i to wygramy - zapewnił Deidarę kolega.
- Nie chce mi się w to wierzyć. - Chłopak wznowił marszcz, rozkopując błoto. Ufajdał sobie całe stopy. - Skoro mistrz nie był w stanie...
- Sasori to nie wszystko - warknął drugi. - Może miał rzeczywiście dobrego przeciwnika? Nie poddawaj się tylko dlatego, że on nie żyje!
- Był moim partnerem! - ryknął Deidara. - Czy dla ciebie śmierć Kakuzu nie jest bolesna?
- A czy ktoś kazał ci przywiązywać się do Akasuny? - spytał spokojnie siwowłosy. - Czuję stratę, ale oni zginęli, żebyśmy my dotarli do celu. Więc nie poddawaj się, kretynie, tylko szukaj armii i walcz! Walcz dla Sasoriego!

2 komentarze:

  1. Ah, Deidara i Hidan... Dziwna para, ale narzekaniem i w sumie Hidan ma rację... Dei nie powinien się poddawać tylko z takiego głupiego powodu, ze jego były partner nie żyje. czasu nie cofną, a swój cel osiągnąć muszą, takie życie :<

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehe. Czyli mordercy mają uczucia? - bardzo dobrze, że niezrobiłaś z nich bezdusznych maszyn do zabijania, choć ten moment ze skręceniem karku był dość drastyczny, lecz pasował do zaistniałej sytuajci. Z mej zawiłej wypowiedzi, wynika, że notka mi się podoba :D

    OdpowiedzUsuń