29 sierpnia 2012

3. Człowiek człowiekowi wilkiem.

Plaut


Niewielkie wejście, ukryte w ziemi, było niemal niewidoczne dla zwykłych ludzi. Słońce nie rzucało na nie swoich promieni, a wysoka wierzba zasłaniała je swoimi liśćmi. Ten, kto nie miał pojęcia o ogromnej organizacji kryjącej się w podziemiach, nie mógł zwrócić na małe drzwiczki uwagi.
- Jesteśmy - odezwał się wysoki czarnowłosy mężczyzna, noszący na twarzy pomarańczową maskę, odsłaniającą tylko jego oko. Ubrany był w czarny płaszcz z czerwonymi chmurkami - znak szczególny przynależności do Akatsuki. - Zaczekaj tu, Zetsu. Wrócę za dziesięć minut. W tym czasie zacznij szukać informacji o Sasuke.
Jego rozmówca miał bliżej niezidentyfikowaną budowę ciała. Był dość drobny, a z ramion wyrastała mu spora muchołówka, zasłaniającą dwukolorową twarz. Jego oczy były żółte, puste. Podobnie jak mężczyzna w masce, miał na sobie płaszcz Brzasku.
- Tak jest - odpowiedział łagodnym tonem głosu i odwrócił się od wejścia do kryjówki Orochimaru. Podszedł do jednego z drzew, których było tu od groma, po czym dosłownie w nie wszedł.
Madara zaś, bo tak na imię było partnerowi Zetsu, pchnął drzwiczki od organizacji Orochimaru. Uchyliły się z cichym skrzypnięciem.
Korytarz, w którym się znalazł, był długi, pusty, a oświetlały go pochodnie znajdujące się na przeciwległych ścianach co parę metrów. Kroki Madary odbijały się w nim echem. Szedł spokojnie, równym tempem. Jego postać wydawała się być majestatyczna wśród przytłumionego światła, jakie rzucały pochodnie. Poruszał się z gracją i z ogromną pewnością siebie.
Nagle zatrzymał się i czekał. Gdy pojawiło się przed nim kilkoro shinobi, zmiótł ich jedną, ognistą techniką. Przeszedł obok ich zwęglonych ciał, nie zwracając uwagi na smród, po czym skręcił w prawo.
Znał kryjówkę Orochimaru jak własną kieszeń. Był pewien, że masywne drzwi w końcu korytarza prowadzą do sypialni sannina, w której niemal cały czas przebywał.
Mężczyzna, do którego zaadresowany jest list, z dnia na dzień tracił na siłach, a mimo to był tak potężny, że bez problemu pokonałby sporą armię shinobi z poszczególnych wiosek. Człowiek ten, siejący postrach u niedoświadczonych ninja, był bestią, przed którą niemal wszyscy na świecie odczuwali respekt. Wszyscy, tylko nie Akatsuki.
Każdy członek Brzasku był na tyle silny, że - jeśliby sannina nie pokonał - na pewno by go wstrzymał, dopóki nie przysłano by mu wsparcia. A Madara, który bawił się teraz w posłańca, zabiłby Orochimaru w przeciągu kilku minut.
Drzwi uchyliły się. Mężczyzna przystanął i uśmiechnął się kpiąco pod maską, na widok młodego człowieka w okularach. Pomocnik sannina, jego prawa ręka, medyk, jego opiekun, sprzątaczka, matka, jego wszystko. Gdyby nie Kabuto, Orochimaru dawno by zdechł, jak to zwykł mawiać Madara.
- Cóż cię do nas sprowadza? - spytał sługa sannina, pochylając głowę w wyrazie szacunku.
Kruczowłosy sięgnął za poły płaszcza. Kabuto zmarszczył brwi i mimowolnie lekko pochylił się w przód.
- To - odparł, pokazując jasnowłosemu kopertę. Twarz jego rozmówcy przybrała zamyślony wyraz. Ściągnął brwi, a jego baczne oczy zlustrowały całą sylwetkę Madary.
- List do mistrza? Od was? - prychnął, prostując się. W świetle pochodni jego ciało było potężne. Szerokie ramiona podkreślone były opiętą bluzką z krótkim rękawem wsadzoną w spodnie. Na to nałożył kamizelką shinobi, a w jej kieszeniach chował medykamenty, którymi leczył sannina.
- Zdaje się, że Orochimaru pozwala sobie na zbyt wiele - warknął Madara. - Nasyłać na nas ludzi? Na Uchihę Itachiego? Skoro sam nie był w stanie zdobyć jego ciała, niech nawet nie liczy, że zrobi to za niego ktoś inny.
- Czy to ostrzeżenie? - zapytał Kabuto, podchodząc do rozmówcy. Chciał odebrać kopertę, jednak kruczowłosy schował ją do kieszeni.
- Do rąk własnych - powtórzył rozkaz Peina i wyminął ścierwo Orochimaru.
- Źle się czuje - warknął za nim chłopak. - Nie powinieneś do niego iść.
- Nic mnie to nie obchodzi, durniu.
Kabuto zacisnął zęby ze zdenerwowania. Powlókł się za silniejszym od siebie mężczyzną i wyczekiwał reakcji swojego mistrza. Był pewien, że widok Madary nie sprawi mu radości, a stan jego zdrowia się pogorszy. Stres źle na niego wpływał.
- Uchiha, hm? - Gardłowy, cichy głos odbił się echem od pustych ścian pomieszczenia, w którym leżał adresat listu. - Co masz dla mnie?
- Wiadomość - odparł poważnym tonem Madara. Zachowywał szczególną czujność będąc przy tej dwójce. Zdawał sobie sprawę z tego, że doskonale ze sobą współpracują. I choć sannin był teraz słaby, mógłby przysporzyć mu nie lada problemów.
- Ciekawe - przyznał, wyciągając ku mężczyźnie rękę. Gdy ten podał mu kopertę, natychmiast przeczytał list. Prychnął, uśmiechając się pod nosem, po czym zmiął kartkę.
- Radzę potraktować to poważnie, sukinsynu, bo wiesz dobrze, że nie masz z nami szans - ostrzegł go Uchiha, na wszelki wypadek uruchamiając sharingana - swoje oczne kekkei genkai, będące szczególną oznaką jego klanu. - Ciesz się, że pozwalamy ci żyć.
Orochimaru uniósł wysoko brwi i uśmiechnął się arogancko. Odrzucił od siebie papier, przejechał językiem po ustach, po czym swój pełen pewności siebie wzrok przeniósł na Kabuto.
- Jesteście tacy łaskawi - zironizował, znów patrząc na Madarę. - Jeśli to wszystko, trafisz do wyjścia.
- Ostrzegam cię, Orochimaru, weź te słowa do serca - powiedział mężczyzna, po czym wyszedł z pomieszczenia, na długo pozostawiając za sobą obraz falującego płaszcza w czerwone chmurki.

Na dworze zaczęło zmierzchać. Mimo, iż Madara i Zetsu wyruszyli z rana, droga do kryjówki sannina zajęła im cały dzień. W dodatku lato minęło, dni były coraz krótsze, pogoda stawała się nie do zniesienia. Ciągłe ulewy doprowadzały Uchihę do szału.
- To teraz Sasuke - odezwał się do swojego partnera. Ruszyli na południe od kryjówki Orochimaru. - Jakieś informacje?
- Nie - odpowiedział Zetsu. Tym razem jego głos był ponury, niski, szorstki. - Drzewa nic nie wiedzą, doskonale się kryje.
- Niech go szlag - zaklął mężczyzna. - Szukanie go zajmie nam miesiące, skoro jest taki ostrożny!
- Tyle też będziemy zbierać armię - zauważył słusznie Zetsu. - Wygramy to, prawda?
Madara zacisnął usta w cienką linię, czego oczywiście jego partner nie mógł zauważyć, nie odpowiadając mu na pytanie. Przez dłuższą chwilę szli w całkowitym milczeniu, nasłuchując odgłosów natury, próbując wyczuć czyjąś chakrę.
- Wygramy - zapewnił go Uchiha. - Nie ma takiej siły, co by pokonała Akatsuki.

Mężczyźni w czasie swojego dwutygodniowego pobytu poza murami organizacji, przelali sporo krwi nieprzyjaciół. Przez kilka pierwszych dni każdy shinobi spotkany na ich drodze opierał się, próbował walczyć, aż w końcu poległ. Zabijali dorosłych, dzieci, starszych. Atakowali wioski i zaznaczali wyższość Akatsuki nad małymi państewkami. Rozbojami chcieli przekonać ludzi do zasilenia szeregów Brzasku, lecz na nic zdały się te próby. Wszyscy ginęli na własne życzenie, jak twierdził Madara.
Aż w końcu, pewnego całkiem słonecznego dnia, dotarli do małej wioski, znajdującej się na skraju spalonego lasu. Pierwsze, co mężczyznom rzuciło się w oczy, to zieleń. Wszędzie była trawa, drzewa, krzaki. Ich małe domki, właściwie szałasy, były całkiem prowizoryczne, a ich lokatorzy wydawali się być ludem zacofanym i nie posiadającym umiejętności shinobi. Pomimo złego nastawienia, Madara i Zetsu weszli pomiędzy mieszkańców, którzy nieufnie patrzyli na obcych. Rozglądali się uważnie, a jednocześnie nie mogli się nadziwić, jak potężna chakra bije od tych dzikusów.
- Ty! - krzyknął Uchiha i wskazał na jednego z mężczyzn. Był wysoki i chudy, miał zaniedbane włosy sięgające ramion, twarz pokrytą zmarszczkami, wskazującymi na podeszły wiek, a oczy jego, niebieskie, patrzyły z powagą na członków Brzasku. - Jesteście ninja?
- Jesteśmy - odpowiedział mu. - Wszyscy tutaj są ninja. - Mężczyzna pokazał ręką na zbierające się wokół trójki rozmówców koło zainteresowanych.
- A więc dołączcie do Brzasku - zaoferował im Madara. A ci, doskonale wiedząc na co się piszą, zebrali rzeczy i ruszyli za nowymi liderami. Po cichu liczyli, że polepszą się ich warunki życia. I poniekąd miało tak być - Akatsuki zapewniało więźniom dach nad głową, wyżywienie i łóżka, by ich armia była silna i gotowa do walki.
Uchiha i Zetsu szli przodem, prowadząc za sobą około czterdziestu młodych, silnych ludzi. Wśród ich ludu nie było wielu dzieci ani starców, a ci, co posłusznie za członkami Brzasku szli, wkrótce mieli zginąć.
- Dobra robota - przyznał Madara, patrząc przez ramię na więźniów.
- Trzeba ich przetrenować - mruknął ochryple Zetsu. - Nie ciesz się, bo mogą okazać się nieukami.
- A więc zróbmy to teraz - zaproponował Uchiha, po czym zaatakował więźniów ognistą techniką.

1 komentarz:

  1. Uuu... Orochimaru nie wie na co się skazał, jełop jeden... A Tobi i Zetsu znaleźli sobie ładna armię ^^ Tylko czy będa odpowiednio silni?

    OdpowiedzUsuń