Horacy
Rudowłosy mężczyzna nieobecnym wzrokiem
wpatrywał się w widok za oknem. Deszcz uparcie padał, bębniąc głośno o
parapety. Na ulicach robiły się coraz większe kałuże, ludzie chodzili
pod parasolami i w kaloszach, a i tak cali byli mokrzy. Domy wydawały się
być jednokolorowe, gdyż ciemne chmury zakryły całe niebo. Pogoda doskonale
odzwierciedlała stan ducha mężczyzny.
Jego szare oczy były puste, zmarszczył
lekko czoło a usta zacisnął w cienką linię. Stał wyprostowany, dzięki czemu
jego szerokie ramiona wydawały się być jeszcze większe, skrzyżował ręce na
klatce piersiowej a nogi miał w lekkim rozkroku. Narzucił na siebie płaszcz w
czerwone chmurki, a na biurku za nim leżał sakkat, jak i różnego rodzaju
papiery. Dwie boczne ściany zapełnione były półkami na książki.
Mężczyzna oderwał się od deszczu i usiadł
na obrotowym krześle, wziął w dłoń kartkę i uważnie się jej przyglądnął. Zaczął
zastanawiać się, czy plan złapania Kyuubiego się powiedzie. Z pewnością
zadanie to było trudne, najtrudniejsze, jakie mieli wykonać, jednak
wierzył, że Akatsuki złapie tę bestię. Naiwność Uzumakiego, jinchuuriki
dziewięcio - ogoniastego, sprawi, że chłopiec sam przyjdzie pod siedzibę
Brzasku i odda się w ich ręce, niemal dobrowolnie. Tak, właśnie tak miało być.
Pukanie do drzwi całkiem przywróciło go do
rzeczywistości. Odłożył papier, wyprostował się na krześle i zezwolił na
wejście.
W drzwiach stanęła wysoka, niebiesko -
włosa kobieta. Jej bursztynowe oczy były nieco rozszerzone, usta rozchyliła i
oddychała szybko, dłońmi opierała się o framugi. Była zmęczona i trochę
wystraszona. Jej płaszcz, dokładnie taki sam jak mężczyzny, był potargany i
przemoczony. Cała ociekała wodą.
- Co się stało, Konan? - spytał rudowłosy
i natychmiast podniósł się zza biurka. Podszedł do kobiety, która wyprostowała
się, wzięła głębszy wdech i wyszła z pokoju.
- Zostali zaatakowani - poinformowała go,
gdy szli przez krótki korytarz. Zeskoczyli ze schodów, by jak najszybciej
znaleźć się na zewnątrz. - W tamtym kierunku. - Konan wskazała dłonią w prawo.
- Wracaj do mojego gabinetu - polecił jej
rudowłosy. - Zaraz tam przyjdę.
Nim kobieta zareagowała, jej towarzysza już nie było.
Nim kobieta zareagowała, jej towarzysza już nie było.
Mężczyzna kilkoma skokami znalazł się przy
bramie prowadzącej do wyjścia z Wioski Deszczu. Już z daleka widział nieudolną
walkę strażników ze zdecydowanie większą ilością przeciwników. Wkroczył między
nich i gwałtownie odepchnął ich do tyłu, uśmiercając kilku swoją magnetyczną
techniką. Bez problemu odparł atak wrogów, w przeciągu trzech minut wybijając
wszystkich.
- Ile strat? - zapytał, nie zważając na
deszcz. Objął spojrzeniem pobojowisko i zaklął w myślach, dostrzegłszy martwych
ludzi. Swoich ludzi.
- Czternastu naszych - odparł, stojący
obok niego masywny, kruczowłosy mężczyzna o charakterystycznym wąsiku. - Gdyby
nie pan, nie wiem, co by z nami było!
- Ilu rannych? - zapytał, kucając obok
ledwo dyszącej kobiety. Jej fioletowe włosy przylgnęły do policzków, a oczy
wyrażały prośbę o pomoc.
- Około trzydziestu - odpowiedział
czarnowłosy.
Fuuma, bo tak się nazywał rudowłosy lider
organizacji Akatsuki, wziął ranną na ręce i doskoczył do jednego z
medyków.
- Zaopiekuj się nią - rozkazał, oddając w
jego ręce kobietę. - I szukać umierających, idioci! - krzyknął, przykuwając
uwagę wszystkich shinobi. - Nie widzicie, że wokół was znajdują się ci, którzy
najbardziej potrzebują pomocy?! Złamana noga nie spowoduje śmierci, ale
przebita klatka piersiowa - owszem! Do roboty, JUŻ!
Cali i zdrowi natychmiastowo zaczęli
przeszukiwać pole walki. Gdy nastał zgiełk, Fuuma wycofał się i spokojnym krokiem
wrócił do swojego gabinetu. Czekała tam na niego Konan.
- Czternastu poległo - powiedział i
ściągnął przemoczony płaszcz, a następnie przeczesał palcami mokre włosy. -
Około trzydziestu rannych. Niech to szlag! - warknął i kopnął ścianę. - Ci
kretyni nic nie potrafią! A przecież dałem im trening!
- Uspokój się, Nagato. Usiądź.
Konan stanęła za przyjacielem i zaczęła
masować mu barki.
- Złość w niczym tu nie pomoże. Są słabi,
bywa. Nic z tym nie zrobisz - zauważyła. Ton jej głosu był bardzo spokojny, kojący.
- Jeśli ktoś przejmie tę wioskę...
- Nie możesz siedzieć tutaj cały czas.
Akatsuki potrzebuje cię w siedzibie.
- Wiem, Konan. - Pein głośno westchnął,
nieco rozluźniony. Kobieta zawsze wiedziała, jak go uspokoić. - Dam im
dodatkowe szkolenie i zostawię z nimi dwa moje ciała.
- To zbyt ryzykowne, Nagato! -
zaprotestowała niebiesko - włosa. - Nie możesz! Zużyjesz zbyt dużo chakry!
- Ci ludzie są słabi! - Pein odpowiedział
krzykiem. Wstał i zaczął nerwowo chodzić po pomieszczeniu. - Nie poradzą sobie
beze mnie! A shinobi atakują dzień w dzień!
- Jeśli to zrobisz, możesz umrzeć -
zauważyła smutno. - Nie możesz mi tego zrobić.
- Nic mi nie będzie - zapewnił ją. - A
póki co sytuacja wygląda coraz gorzej, a to dopiero podrzędni ninja nas
atakują. Jeśli wioski wyślą ANBU, nasi ludzie ich nie pokonają. Wiesz, co by to
oznaczało?
Konan nie odpowiedziała. Doskonale zdawała
sobie sprawę, że przejęcie przez wrogów Akatsuki Wioski Deszczu byłoby dla nich
ciosem poniżej pasa. To tutaj są ukryte dwie z ośmiu ogoniastych bestii, które
posiadają. Odebranie tego miejsca oznaczałoby odebranie demonów, a tego Brzask
bardzo, ale to bardzo nie chciał.
- ANBU w końcu zaatakują - zauważył Pein.
- Do tego czasu przeszkolę wszystkich w defensywie, a tylko nielicznych w
ofensywie. Oni muszą umieć się bronić, nie atakować.
Kobieta skinęła głową na znak zgody.
Wiedziała, że skoro lider tak postanowił, to tak musi być.
- Sprawdź, czy sobie radzą - rozkazał. -
Ja mam jeszcze mnóstwo roboty. - Wskazał ręką na biurko zawalone papierami i
przeczesał dłonią włosy. Miał szczerze dość papierkowej pracy, jednak tempo
życia Brzasku było tak niewiarygodnie wysokie, że chcąc za tym nadążyć, musiał
codziennie siedzieć za biurkiem i kreślić długopisem sobie tylko znane słowa.
Gdy Konan wyszła, oparł się wygodnie na
krześle i odetchnął. Dosłownie na pięć sekund zamknął oczy, a usłyszawszy
charakterystyczne puknięcie, utkwił wzrok w Madarze.
- List dostarczony - powiedział mężczyzna,
a następnie podszedł do okna. Przez chwilę przyglądał się ulewie, a później
odwrócił się przodem do rudowłosego. Ten zaś uważnie mu się przypatrywał.
- Były problemy?
- Orochimaru nie odpuści, sukinsyn -
mruknął Madara. - Poza tym: żadnych. Zetsu szuka Sasuke. Stworzył kilka klonów,
żeby jak najszybciej go wytropić. Sęk w tym, że młody Uchiha jest równie
sprytny, co Itachi - westchnął. - Doskonale kryje swoją chakrę. Wie, że ktoś
może go śledzić, choć pewnie podejrzewa o to ludzi Orochimaru lub konoszańskie
psy.
- Shinobi Liścia nie ruszają się z wioski
- zauważył Pein i zmarszczył czoło.
- O czym Sasuke najpewniej nie wie, bo
przecież do Wielkich Nacji się nie zbliża. W okolicach Dźwięku widziano go
ostatni raz miesiąc temu. Miał kupę czasu na oddalenie się - mruknął. - To
może być ciężkie, Nagato.
Rudowłosy uśmiechnął się z kpiną, a Madara
odpowiedział mu tym samym, choć Pein tego nie mógł dostrzec przez maskę na
twarzy mężczyzny.
- Czyżbyś miał nie dać rady?
Rozmówca prychnął nerwowo. On miałby sobie
z czymś nie poradzić? Też coś!
- Spokojnie, prędzej czy później Sasuke
będzie nasz. Byłoby jednak o wiele łatwiej, gdyby Itachi się wystawił i
posłużył za przynętę - zaproponował.
- Nie ma mowy. - Fuuma podniósł się,
stając twarzą w twarz z Madarą.
- Naprawdę sądzisz, że nasz Uchiha tak
łatwo da się zabić?
- Jeśli stracimy następnego człowieka,
będzie nam jeszcze trudniej! I ty doskonale o tym wiesz, Madara! - syknął
rudowłosy, wyprowadzony z równowagi.
Mężczyzna przez chwilę mu nie odpowiadał,
wpatrując się w niższego od siebie towarzysza z założonymi na piersi rękami.
Doskonale wiedział, jak denerwowały go takie momenty milczenia.
- Jak chcesz - odpowiedział w końcu. -
Ale jeśli w przeciągu dwóch tygodni nie natrafimy na żaden
ślad, masz porozmawiać z Itachim. Jestem pewien, że jego przeklęty
brat kręci się w okolicach Dźwięku, więc właśnie tam zostanie wysłany na
kolejną misję, jasne?
Pein zmrużył oczy, nie odpowiadając.
Nie miał zamiaru się na nic zgadzać.
- Cieszę się, że się dogadaliśmy -
powiedział, łagodniejszym tonem, Madara. - Mam nadzieję, że uda ci się nauczyć
tych kretynów obrony, bo wioski zaczynają wysyłać ANBU, co źle dla nich wróży.
A tak przy okazji, organizacja przyjęła kilku więźniów... Do widzenia, Nagato.
I zniknął w kłębie białego
dymu, zostawiając rozdrażnionego mężczyznę sam na sam ze swoimi
myślami.
Czarnowłosy morderca odskoczył do
tyłu, tym samym unikając ciosu. W miejscu, w którym przed chwilą się znajdował,
wylądowała wysoka blondynka o dużych, brązowych oczach. Jej spojrzenie
zabijało, marszczyła gniewnie brwi a w prawej dłoni trzymała duży miecz,
naładowany energią elektryczną. Była szczupła i zdawać by się mogło, że słaba.
A to nie była prawda.
- Nieźle - przyznał jej przeciwnik.
Patrzył na nią swoją oczną techniką - sharinganem, dzięki czemu uniknął każdego
jej ciosu.
- Wy dranie! - krzyknęła kobieta. Głos
miała piskliwy i przesycony rozpaczą. - Dlaczego to robicie?!
Kruczowłosy jej nie odpowiedział. Wykonał
jedną ze swoich ognistych technik, a gdy blondynka odskoczyła, kopnął ją w
plecy. Wylądowała na drzewie, w locie upuszczając miecz. Leżał kilka metrów od
niej.
- Zdecydowałaś się dołączyć? - spytał
chłodno, mierząc okolicę wzrokiem, po czym utkwił w niej spojrzenie.
- Po moim trupie! - warknęła słabo,
wypowiadając jednocześnie ostatnie słowa w swoim życiu.
Mężczyzna wytarł miecz z krwi, wsadził go
do pochwy i skierował się ku swemu towarzyszowi. Miał na sobie płaszcz
świadczący o jego przynależności do Akatsuki, oraz sakkat, który przed chwilą
nałożył na głowę. Rozczochrane włosy opadły mu na ramiona, jednak szybko
okiełznał je gumką. Spojrzenie jego czarnych oczu było zimne jak lód i uważnie
obserwowało wszystko wokół. Zasadzki mogły być wszędzie.
Nie słyszał odgłosów walki. Po kilku
metrach przekonał się, że tak samo jak on, jego towarzysz musiał zabić potencjalnego
kandydata na członka Brzasku. A szkoda, bo para była nieprzeciętnie silna.
- Drań - warknął drugi mężczyzna, o
niebieskiej skórze i twarzy przypominającej pysk rekina. Wyciągnął z ciała
ofiary swój miecz i uważnie go obejrzał. Był cały we krwi, a jego postać
wyglądała jak gdyby cały pokryty był ostrymi łuskami.
- Kisame - odezwał się kruczowłosy,
przykuwając uwagę towarzysza. - Skup się. Mogłem cię już dawno zabić.
Hoshigaki uśmiechnął się do niego z kpiną
i narzucił miecz na plecy.
- Myślisz, że nie wyczułem twojej
obecności? Znam twoją chakrę na wylot, nie musiałem się obawiać.
Ciemnooki zmarszczył brwi, po czym
rozejrzał się wokół. Walka jego towarzysza z chłopakiem narobiła więcej szkód,
niż jego z blondynką.
- Lala też uparta? - zagadnął Kisame.
Partner odpowiedział mu ledwie widocznym skinieniem głowy. - Niech to
szlag. Tylu ludzi już zabiliśmy, a nikogo nie potrafimy przyprowadzić liderowi.
- Spokojnie. - Kruczowłosy skierował się
na północ, zostawiając za sobą martwego chłopaka. Hoshigaki ruszył za nim
chwilę później. - Znajdzie się ktoś, kto wybierze życie zamiast honoru.
Mężczyźni zataili swoją chakrę i z ukrycia
spoglądali na wypoczywającą kobietę o długich, białych włosach. Wydawała się
być wysoka i szczupła, o czym nie byli w pełni przekonali, bo
sylwetkę ukryła pod granatowym płaszczem, możliwe, że nieco za dużym. Na nogach
miała kozaki na płaskim obcasie, szyję owinęła brązowym szalikiem
pasującym do butów. Leżała na trawie i nawet nie zdawała sobie sprawy z
ich obecności.
Co najciekawsze, biły z niej olbrzymie
pokłady chakry.
- Kisame.
Głos kruczowłosego nakazał Hoshigakiemu
wyciągnąć z kabury kunai i rzucić nim w dziewczynę. Nie zrobiła żadnego uniku.
Broń wbiła jej się prosto w klatkę piersiową.
Partnerzy przewrócili oczami i wyskoczyli ze swojego ukrycia. Stanęli nad
ciałem kobiety i uważnie się jej przyjrzeli. Była ładna, o nienaturalnym
kolorze włosów i bardzo jasnej cerze. Ciemne rzęsy miała długie, usta
pełne, policzki ładnie zarysowane. Niestety, była już martwa.
- Taką chakrę zmarnować - westchnął Kisame
i odwrócił od kobiety wzrok. - Niech to szlag.
- Jesteś zbyt nerwowy - zauważył jego
towarzysz. - Cierpliwości.
Mężczyźni odeszli od martwej kobiety i
ruszyli w dalszą wędrówkę. Przez jakiś czas myśleli jeszcze
o jej sile, jednakże nie mieli zamiaru zaprzątać sobie głowy trupem.
Co z tego, że miała potężną chakrę, skoro nawet ich nie wyczuła?
Po całodniowym patrolowaniu okolicy,
postanowili zrobić sobie przerwę. Wynajęli pokoje w okolicznym hotelu, którego
wygląd bardziej odstraszał niż przyciągał turystów, by odpocząć i wyruszyć w
dalszą podróż z samego rana.
Następnego dnia napotkali się na wysokiego
szatyna o nieprzeniknionych, brązowych oczach. Trenował samotnie na polanie,
był zmęczony i nieco poraniony. Najwyraźniej musiał walczyć ze swoim klonem.
Ubrany był w czarne, luźne spodnie do połowy łydki oraz w szarą, już brudną
koszulkę. Dłuższe włosy przylepiły mu się do mokrej od potu twarzy, podobnie
jak bluzka do umięśnionego torsu.
Partnerzy skinęli do siebie
porozumiewawczo głowami i w tym samym momencie pojawili się na polanie,
naprzeciw szatyna. Przestał trenować, wyprostował się i zlustrował wzrokiem
członków Brzasku.
- Uchiha Itachi i Kisame Hoshigaki -
powiedział ładnym, męskim głosem i uśmiechnął się szeroko. - Nie przypuszczałem,
że kiedykolwiek spotkam tak szanowanych morderców.
- Daruj sobie - uciął Kisame. - Mamy
propozycję.
- Słucham.
Szatyn skrzyżował ręce na klatce
piersiowej i lekko zmrużył oczy, wciąż ciężko oddychając po treningu. Był
przerażony jak nigdy, ale w żadnym stopniu nie dał tego po sobie poznać.
Emanowała z niego pewność siebie.
- Dołącz do armii Akatsuki - odezwał się
Hoshigaki. - Jeśli odmówisz, zabijemy cię.
Mężczyzna prychnął i odwrócił od członków Brzasku wzrok. Powoli zaczynał
panikować.
- Jesteście niewystarczająco silni? -
zakpił. W ostatniej chwili odskoczył, unikając draśnięcia ogromnym mieczem,
Samehadą.
- Grzecznie, gnojku - warknął Kisame. -
Nie jest ci ta wiedza potrzebna.
- Innego wyjścia nie mam, hę?
Członkowie Akatsuki uśmiechnęli się
delikatnie pod nosem na znak swojego zwycięstwa.
Szatyn pozbierał z polany kunaie i wsadził
je do kabury, po czym podszedł do swoich "porywaczy". Obaj podali mu
dłoń, jak na kulturalnych mężczyzn przystało, po czym w trójkę skierowali się w
północnym kierunku.
- Nim dotrzemy do organizacji, spróbujemy
zwerbować więcej osób - poinformował go Itachi, pierwszy raz odzywając się do
szatyna. - Tylko żadnych numerów, jasne?
- I tak bym z wami nie wygrał - przyznał,
zakładając na siebie kurtkę, którą wcześniej miał zapieczętowaną w zwoju.
- Nazywasz się?
- Sasuga - odparł. - Sasuga Genjuu.
- Z klanu twardzieli? - zakpił Hoshigaki.
- Właśnie - potwierdził szatyn. - Już nie
istniejącego klanu.
Uchiha popatrzył na więźnia kątem oka, zainteresowany jego słowami.
- Mów dalej - polecił.
- Został wybity przez shinobi Wioski
Piasku, z rozkazu Kazekage - wyjaśnił. - To się wydarzyło rok temu.
- Czemu ty żyjesz? - drążył Itachi.
- Nigdy nie spoufalałem się z klanem -
odparł Sasuga. - Byłem w tym czasie poza wioską. Nawet nie próbowałem ratować
rodziny, która i tak mnie nienawidziła.
- Przykre - prychnął Kisame. Uchiha
zmroził go wzrokiem, na co ten tylko przewrócił oczami.
- Było przykre, ale do czasu - odparł mu
szatyn. - Przynajmniej przez rok byłem całkiem wolny.
- Niezbyt długo - przyznał Itachi, a
Sasuga zaśmiał się pod nosem. O ironio, powiedział to ten, który właśnie mu tą
wolność odebrał.
- Jakie będzie moje zadanie? - spytał
Genjuu i utkwił wzrok w Uchice. Wydał mu się bardziej konkretny od
Hoshigakiego.
- Zabijać - odpowiedział Itachi, a szatyn
zachował spokój mimo, iż od środka rozsadzało go ze złości na swoją bezsilność.
Ha... Nowy członek, co? :d No to będzie ciekawe ile wytrzyma i jak długo przeżyje w Akatsuki ;]
OdpowiedzUsuń